Za niecałe 7 dni będę już w Stanach, sama. Trochę na drugim końcu świata, ponad 9 tys. km od domu. Tam rozpocznie się moja przygoda! Dalej nie dociera do mnie to, że wyjeżdżam na rok (no prawie), tak daleko. Jakie to totalnie nierealne...
Chyba się nie boję, a może i tak, oj tak chyba jednak trochę. Zawsze jak ktoś mnie o to pyta, to mówię, że nie - ot taka jestem odważna XD. W środę na pewno zejdę na zawał, ale do środy mam jeszcze trochę czasu. Czwartek - nie wiem, jak ja go przeżyję. Oby tylko się nie zgubić - a ja wiem, że potrafię :P
Ostatnie noce średnio przesypiam, ciągle jakieś myśli zaprzątają mi głowę. Też tak macie?
Im bliżej dnia wyjazdu, tym bardziej nie mogę się doczekać, ale też coraz mocniej się denerwuję. I tak sobie chodzę i powtarzam, wszystko będzie ok, niczego nie zapomnisz, a nawet jeśli, to dokupisz na miejscu, na pewno nie zgubisz się na lotnisku, a nawet jeśli, to zawsze znajdzie się ktoś, kto Ci pomoże itd. - haha dylematy wymieńca XD
Ostatnie dni spędzam z rodziną i przyjaciółmi oraz pakując się po raz któryś, aby zobaczyć, jak będzie najlepiej - zwijanie ubrań w ruloniki, naprawdę pozwala zaoszczędzić nieco miejsca ;) Chyba nawet uda mi się zmieścić w walizkę i 35 litrowy plecak, który będzie robił za bagaż podręczny.
Wyjeżdżam ok 12:00 lub 1:00 w nocy. Do Warszawy mam jakieś 3,5h drogi, a na lotnisku muszę być już około 5, bo lot do Monachium mam o 7:20.
Czas do wyjazdu naprawdę szybko zleciał. Nie mogę w to uwierzyć. Chociaż nie, w roku szkolnym wszystko strasznie się ciągnęło, ale wakacje minęły mi mega szybko i nie wierzę, że zostało jeszcze tylko kilka dni.
Oprócz pakowania załatwiłam już wszystkie rzeczy, jakie były na mojej liście rzeczy do zrobienia przed wylotem i dzięki temu jestem już nieco spokojniejsza. Nawet prezenty dla hostów w końcu udało mi się skompletować (dokupiłam jeszcze symboliczne upominki dla host dziadków), więc mogę odetchnąć i zacząć cieszyć się, zamiast denerwować. Hah, dobrze mówić, ale w końcu to nie dość, że najdłuższa podróż, jaką w życiu odbędę, to jeszcze najdłuższy okres nieobecności w domu, w ciągu moich 17 lat życia, ale jak to mówią, do odważnych świat należy :)
Ciężko jest teraz żegnać się ze wszystkimi, zaczynając od klasy, najlepszych znajomych i kończąc na rodzinie. Staram się nie płakać, co czasami średnio mi wychodzi. A przecież nie wyjeżdżam na zawsze, no błagam - to tylko 10 miesięcy.
Na pytanie "co czuję?", które zadaje mi wiele osób, nie umiem odpowiedzieć od razu. Codziennie czuję co innego, raz skaczę z radości i nie wierzę, jaka ze mnie szczęściara, następnego dnia potrafię usiąść i smutać, dokucza mi lekki stresik, ale na pewno śmiało mogę powiedzieć, że się cieszę, bo wiem, że będzie dobrze, bo spełnia się moje największe marzenie!
Tak więc moi drodzy, to raczej ostatni post przed moim wyjazdem. Miejcie nadzieję, że nie zgubię się na lotnisku w Monachium, że nic się nie poopóźnia i, że uda mi się dotrzeć do LA zgodnie z planem.
Pa :*
Znalezione w zakamarkach internetu ;) |
PS. Notka pisana przez kilka dni, więc na pewno jest nieco chaotyczna, zresztą tak, jak moje życie w tej chwili - You know what I mean XD