poniedziałek, 17 grudnia 2018

"Windy City" czyli 3 dni w Chicago


13.12
W czwartek zaraz po 6 lekcji wróciłam z hsiostrą do domu, zdążyłyśmy się tylko przebrać i już jechałyśmy z htatą do LA na lotnisko. Dojazd zajął nam około 2 godziny - naprawdę LA jest strasznie zakorkowane, nie wiem, jak ludzie codziennie się tam przemieszczają. Tak w ogóle, to przecież jeszcze nie napisałam, po co wybraliśmy się do Chicago. Htata w piątek i sobotę miał jakiś zjazd dentystów, pokaz jakiś nowinek technicznych w stomatologii i inne pierdolety, które za bardzo mnie nie interesowały, ale postanowił wziąć nas ze sobą, abyśmy mogły pozwiedzać i bardzo jestem mu za to wdzięczna, bo Chicago to jedno z miast w USA, które jest na mojej liście tych do odwiedzenia. Ok, wracając do naszej podróży, samolot mieliśmy o 18:15, a na miejscu byliśmy parę minut po północy. Nasz lot trwał 4 godziny + przeskok o 2 strefy czasowe. Najlepsze było to, że w LA było 21 stopni, a w Chicago jakieś 3, więc musieliśmy targać ze sobą ciepłe bluzy i kurtki. Do hotelu dotarliśmy około 2, więc tylko szybki prysznic i każdy zasnął mega szybko. Ja osobiście byłam wykończona bo w samolocie usnęłam na godzinę i jak się obudziłam, to czułam się jeszcze gorzej, niż bym pewnie w ogóle nie przespała tej godziny.

14.12
Wstaliśmy około 9:00 i zeszliśmy na śniadanie. W amerykańskich hotelach uwielbiam to, że samemu można przygotować sobie gofry i zjeść je na ciepło. Zjadłam całego takiego gofra. który składał się z 4 części, a do tego wzięłam jeszcze owoce, sok pomarańczowy i kawę. Po śniadaniu wróciliśmy na górę i ustaliliśmy zasady, jakie miały obowiązywać mnie i hsiostrę, bo htata od 11:00 do 16:00 miał być na tym swoim zjeździe, a my miałyśmy iść same na miasto. Meldowałyśmy się co godzinę wysyłając htacie głupie zdjęcia na Messengera, co było całkiem śmieszne, bo musiałyśmy wymyślić coś ciekawego i zaskakującego, żeby rozśmieszyć htatę. Oczywiście miałyśmy mu tylko pisać, że u nas wszystko ok, ale postanowiłyśmy urozmaicić te wiadomości XD Po ogarnięciu się około 11:00 wyszłyśmy z hotelu. Nasz hotel znajdował się w samym centrum, zaraz przy wieżowcu Trumpa, więc wszędzie miałyśmy blisko. Naszym zamierzeniem na ten wyjazd przede wszystkim były zakupy i kupienie prezentów dla rodziny i znajomych, bo naprawdę ostatni czas był mega intensywny i nie miałyśmy za bardzo czasu na bieganie po sklepach. Przy okazji też oczywiście pozwiedzałyśmy. Piątek był bardzo mglistym dniem, więc wieżowce wyglądały nieziemsko. O 17:00 umówiłyśmy się z htatą w naszym pokoju, a później razem poszliśmy na miasto zjeść kolację i pospacerować.




Chicagowska pizza, czyli ser na dole, a sos na górze XD

15.12
Sobota w sumie nie różniła się zbytnio od piątku, choć pogoda od rana była słoneczna i wszystko było bardzo dobrze widać. Chodziłyśmy po sklepach, robiłyśmy zakupy i szukałyśmy najlepszych przecen XD Byłyśmy też w Pierogi Heaven, gdzie zjadłyśmy pyszne pierogi, ja ruskie, a Amy ze szpinakiem. Porcja 6 pierogów kosztowała 7$. Do wieczora udało nam się kupić chyba wszystkie prezenty, a było ich sporo. Ja sama kupowałam dla 3 hrodzeństwa i 2 hrodziców, dla 4 hdziadków i 5 najbliższych znajomych, więc wyszło 14 osób. Mój portfel nieco to odczuł, ale nie jest tak źle, bo w sumie od początku przyjazdu niewiele wydałam, bo rodzina praktycznie wszędzie za mnie płaci.

Widok z naszego hotelu Hyatt Regency






A taki widok mieliśmy z naszego pokoju, który był na 20 którymś piętrze.
16.12
W niedziele wstaliśmy o 9:00, spakowaliśmy się i ok 10:00 wymeldowaliśmy się z hotelu. Z bagażami poszliśmy na śniadanie do Wildberry Pancakes & Cafe. Ja zamówiłam oczywiście gofry z owocami, sosem i śmietanką. O 12:00 przyjechał po nas znajomy htaty i pojechaliśmy do niego i spędziliśmy tam czas z nim i jego żoną, później odwieźli nas na lotnisko. Lot mieliśmy o 18:25, a już o 21:10 byliśmy w LA. Tym razem nie spałam, więc nie byłam taka padnięta. Wracaliśmy już po 22:00, więc na szczęście nie było korków i udało nam się dotrzeć do domu w godzinę i 15 minut.


Wypad był super! Swietnie bawiłam się z hsiostrą i jestem wdzięczna htacie, że wziął nas ze sobą. Choć było mega zimno, to na pewno nie zapomnę tego wypadu. I tym sposobem też moja frekwencja już nie jest 100%, ponieważ opuściłam piątek, czyli pierwszy dzień w tym roku szkolnym.
Na razie mam tylko tyle zdjęć, bo resztę robiłam aparatem i mam problem ze zgraniem ich z karty. Coś czuję, że może to być początek końca mojego aparatu, który służy mi już dobrych kilka lat. Chyba będę musiała rozejrzeć się za czymś nowym...

4 komentarze:

  1. Jaki fajny musial byc to wyjazd! Kocham podroze, wiec troche zazdroszcze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był bardzo fajny. To tylko ok 4h samolotem, więc nic nie stoi na przeszkodzie XD

      Usuń
  2. Super widok z hotelu i super podróż! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na ten widok z okna nie mogłam się napatrzyć. Lubię patrzyć na miasto nocą ;)

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz :*

Copyright © 2016 Olka w USA , Blogger